tam gdzie jest nasz dom
Witraż przedstawiający męczeństwo Unitów z Hołubli z Kościoła pw. Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Hołubli
https://holubla.pl/kosciol-pw-narodzenia-nmp
Krwawe, okrutne dzieje! Ani ich opisać, ani opłakać ofiar! Padłby ot tylko człowiek na kolana przed ubiczowanymi męczennikami i całował rozdarte ciała, płacząc nie nad nimi, tylko nad sobą. Bo zaprawdę, wielkim głosem płakać nam należy, że nie umieliśmy być godni przykładów, jakie zostawili całemu narodowi polskiemu bracia nasi unici. Iluż z pomiędzy nas splamiło dusze obojętnością grzeszną, chciwością na cudze dobro, rabunkiem, rozbojem, iluż zhańbiło swą godność judaszowstwem, donosicielstwem. Jakże przyjdzie w dzień sądu stanąć takim oko w oko z umęczonymi za wiarę włościanami Podlasia!
To też nie do zemsty za ich wylaną krew zachęcam cię, ludu polski, tylko do rozpamiętywania przykładów cnoty męczenników i do odrodzenia się w cnocie za przyczyną ich krwawej ofiary.
Maleńka parafia Hołubla, od której zaczynam opis prześladowania unii w dekanacie sokołowskim, liczyła tylko 19 rodzin unickich, kiedy 1872 roku przybył do niej pułkownik Kaliński ze zwykłym orszakiem kozaków i strażników. Dziewiętnaście, pomyślcie! Toż to garść ludu zaledwie. I mogłaż ta garść opierać się sile zbrojnej napastników? Skąd ci nieliczni zaczerpną odwagę, skąd moc, aby stawić czoło wojsku?
A jednak przyszli dobrowolną męką zaświadczyć o swej wierze katolickiej. Tak czynili pierwsi chrześcijanie w Rzymie, ale oni ginęli lżejszą śmiercią, bo lew albo tygrys, nie pastwi się nad swoją ofiarą, dusi ją lub zagryza bez długich męczarni, tymczasem z unitami postępowano inaczej, bito do zabicia, lecz nie zabijano. Owszem, oprawcy trzeźwili troskliwie swoje ofiary z omdlenia, aby gdy wrócą do sił, mogły być bite na nowo.
Tak właśnie postępował pułkownik Kaliński w Hołubli. Bez żadnego względu na honor swego oficerskiego munduru, sam z drewnem w ręku rzucił się między katowanych już unitów i tłukł ich po głowie, okładał razami na prawo i lewo gdzie popadło. Piękny przykład dał zwierzchnik, bić bezbronnych to mi dopiero odwaga. Więc też godne dowódcy wojsko szło ochotnie do chwalebnego szturmu, kłóto włościan pałaszami, smagano nahajką rozciągniętych przed cerkwią, póki wszyscy 19 nie pomdleli z bólu.
„Ja mam z sobą moich apostołów kozaków - szydził Kaliński - jak oni wam do czysta poobierają kości, wtedy poznacie, czem jest wasza unicka religia i czy ona z waszym papieżem potrafi was obronić”.
Nie nowina była unitom świecić nagiemi kośćmi na świadectwo prawdzie, bo w każdej niemal parafii znaleźli się tacy, którym ciało pod batami odpadało, jak skrwawiona szmata, od grzbietu, ale parafie te bywały zazwyczaj liczniejsze. W Hołobli te same 19 rodzin musiały wycierpieć wszystkie męki, oddać wszystek dobytek, zapłacić kontrybucyę i na ciężki mróz wynieść się z chat do chlewków, bo w chatach stali kwaterą kozacy. A jednak nie tu jeszcze był kres znęcaniu się władzy nad nieszczęśliwymi. Jak grom, padł rozkaz Kalińskiego ochrzczenia wszystkich dzieci na prawosławie.
„Nie damy naszych niemowląt!” - odpowiedziały kobiety, godne żony skatowanych włościan.
Schwytano pierwszą Apolonię Liss, zbito batami aż do omdlenia, wydarto jej z rąk dziecko dla chrztu, ale dziecko z bólu i przerażenia umarło. W czterech jeszcze chatach nakazał Kaliński ten sam herodowy rabunek, lecz właścicielki ich, Józefa i Joanna Wojciukowe, Barbara i Maryanna Chodowiec, nagotowały wrzącej wody, uzbroiły się w noże i zatarasowawszy chaty, same z niemowlętami szukały ratunku w chlebowych piecach, do których zabrały biedaczki swą prawdziwie babską amunicyę: ukrop i rozpalony popiół. Zaczęło się zdobywanie kolejne chat przez strażników i kozaków, potem ruszono do szturmu na piece, ale Moskale nic wskórać nie mogli, najgorliwsi cofali się z oczami zalanemi wrzątkiem, zasypanemi gorącym popiołem, lub solą. Kobiety broniły dzieci nożem, broniły paznokciami, nie obroniły jednak w końcu. Wróg znalazł sposób, bosakami, jak przy pożarze, rozrywano piece, hakiem wyciągano z nich nieszczęśliwe matki i porywano im niemowlęta do chrztu.
Hołubla, ten wielki stos ofiarny, stanęła pustką, oprócz zabitych pod nahajkami: Jana Łopaczuka, Teodora Wojciuka, Mikołaja Klioniuka, Jana Lissa i Pawła Wilgowskiego, wszystkich pozostałych młodych czy starych mężczyzn wywieziono na wygnanie. Pognani więc zostali w głąb Rosyi: Paweł Chodowiec, Michał Andrzejuk, Jakób Jarominiuk, Stefan Korabicz, Karol Radczuk, Wawrzyniec Łopaszuk, Wincenty Chodowiec, Paweł Chodowiec, Jan Borsuk, Jan i Mateusz Chodowcowie, Jakób Ogrodniczuk, Andrzej Klimiuk, Jan Klimiuk, Piotr Zabuski, Wawrzyniec i Marcin Wojciukowie, Tomasz i Konstanty Sielichowie, Jan Trochimiuk, Szymon Jaszczuk.
Wszyscy ci męczennicy i wyznawcy mieli poszarpane ciała, ponadrywane szczęki, nosy, usta od pobicia pięściami. Okoliczni felczerzy z miłosierdzia zszywali ofiarom ich rany. Jeżeli Żydzi przyczyniali się niejednokrotnie do nędzy unitów przez kupowanie ich dobytku, kiedy sprzedawano go na licytacyach za kontrybucye, to przyznać trzeba, że ci sami Żydzi często okazywali współczucie ofiarom prześladowania. Było tak w parafii Czekanów, a w parafii Czołomyje zdarzył się piękniejszy jeszcze fakt.
Okrutnik Kaliński zabronił dawać pożywienia zamkniętemu w piwnicy unicie Ignacemu Klimczukowi. Działo się to w osadzie Mordy, Klimczak byłby umarł z głodu, ale litościwi Żydzi żywili go tajemnie, choć wiedzieli, że narażają się tern na srogie nahajki. Nie uratowali jednego nieszczęśliwego od śmierci, umarł w więzieniu z ran od pobicia, towarzyszy zaś Klimczuka: Michała Kobaka, Adama Łopaczuka i Michała Selwica, wywieziono z tejże parafii Czołomyje do Rossyi.
Pisownia oryginalna, autor nieznany ...
… Skąd? Łatwa odpowiedź! z miłości do wiary ojców, z przywiązania do ojczyzny swej Polski, do jej tradycyi.
Kiedy lud hołubski błagał o pozostawienie mu ołtarzy, organów, chorągwi, wyrzuconych z cerkwi, cóż odpowiedział pułkownik?
„Wszystko to polskie jest i buntownicze, kto się śmie za tern upominać, ten się buntuje przeciw cesarzowi, a więc godzien będzie kary”.
A tymczasem lud unicki właśnie dlatego obstawał przy dawnym porządku, że był on jego narodowym, dlatego śpiewał pieśni polskie, z polskich książek się modlił, polskich kazań słuchał, że dla wielu, jak to niejednokrotnie zeznawali unici przed prześladowcami, język rusiński był obcy, dla ogółu polski w cerkwi jedyny. Upominali się o niego po wszystkich parafiach pięciu dekanatów podlaskich, podawali prośby na piśmie, choć wiedzieli, że krwią przypieczętują dokument. Taki krwawy za to ma, mimo wszelkie zaprzeczania, niezniszczalne znaczenie w historyi.
Więc też, kiedy na rozkaz rządu zbezczeszczono pamiątki polskiej tradycyi w cerkwi hołubskiej, wszyscy 19 gospodarzy wioski stanęli u drzwi świątyni, żeby bronić ją od gospodarki rosyjskiej. Wszyscy, pomyślcie, nie znalazł się ani jeden odstępca, ani jeden sprzedawczyk, łakomy na judaszowe ruble. Wiedzieli przecież Hołublanie, że 19 bezbronnych przeciw setkom żołnierzy nie podoła.