Bardziej drastycznego przykładu leczenia doświadczył ks. Mieczysław Szuciak. Chory cierpiał na żołądek, nie mógł jeść, wychudł, tracił siły. Marcinek wskazał mu, że w lesie leży wywieziony zdechły koń. Niech on rozbierze się i wejdzie w jego środek i siedzi, dopóki tylko wytrzyma. Chory to zrobił. Padlina była już tak nieświeża, napoczęta przez lisy. Chory przezwyciężył wstręt i wszedł do środka, siedział długi czas aż wreszcie chwyciły go wprost szalone wymioty, wypadł z padliny i wydawało mu się, ze wszystkie wnętrzności wyrzuci, aż stracił przytomność. Po przebudzeniu poczuł się jakby wyczyścił całe swoje wnętrze, nabrał apetytu i więcej się już nie skarżył.
Ks. Chwedoruk opowiadał, że odwiedził raz Marcinka. Przed domem siedzieli przyjezdni, z rozmowy wynikało, że są z Białegostoku. Gdy wszedł do domu zastał Marcinka siedzącego na pniu drewnianym, zastanawiał się nad chorobą chłopca z Białegostoku. Chłopiec bowiem stracił mowę i szukano choroby. Marcinek powiedział Księdzu, że nie o chorobę tu chodzi, a o awanturę, która wybuchła w domu tych ludzi. Z siekierami się ganiali po domu i bili dlatego chłopiec stracił mowę. Ks. Chwedoruk wyszedł z domu i zapytał wprost czy była jakaś awantura w domu, co ludzie tam obecni potwierdzili mówiąc, że faktycznie od tamtej pory chłopiec zaniemówił.
Inną historię opowiadał ks. Charyton, który był wikariuszem w parafii Jabłonna Lacka. Pewien gospodarz pokazywał księdzu studnię na podwórzu, kopał w wielu miejscach, w tej studni także i nigdzie nie było wody. Pojechał więc do Marcinka, a ten po chwili namysłu powiedział mu, że znajdzie wodę na terenie swojego gospodarstwa: odmierz na zachód od stodoły od północnego węgła 30 kroków, zaczniesz kopać w bruździe i wykopiesz starożytny kamień i pod nim znajdziesz wodę. Okazało się , że pod tym kamieniem była czysta, źródlana woda.
Jeden z gospodarzy sprzedał w Siedlcach buhaja i z pieniędzmi wracał do Hołubli. Przyzwyczajony chodzić boso, odparzył sobie nogi więc przysiadł na rowie odpocząć i zdjął sobie buty. Kiedy wrócił do domu zauważył, że nie ma pieniędzy. Bez chwili zastanowienia pobiegł do Marcina, a ten uprzedził go w drodze i czym prędzej każe mu dążyć tam, gdzie siedział w rowie, bo nadchodzi inny podróżny i znajdzie. Gospodarz pędził ile sił i rzeczywiście znalazł pieniądze, a kilkadziesiąt kroków dalej od strony Siedlec szedł inny piechur, ale zdołał go uprzedzić.
Oczywiście takich legendarnych wprost opowiadań o Marcinku było znacznie więcej, ale nie wszystko da się powtórzyć.
Najgłośniejsza ze wszystkich była jego przepowiednia dotycząca budowy nowego kościoła w Hołubli. Marcin na kilka lat przed wojną przepowiedział, że stanie w Hołubli kościół, „z gruzów siedleckich”, ludzie to powtarzali, ale nie mieli pojęcia jak się to może stać.
Marcin zmarł w 1936 r. i oto we wrześniu 1939 r. Siedlce w samym centrum zostają spalone. W tym przypadku był świadek. Na pogrzebie ks. Pielasy w 1985 r. w Sokołowie przemawiał ks. prof. Marian Myrcha. Nawiązując do budowy kościoła wspomniał, że podczas wizytacji bp Henryka Przeździeckiego był obecny Marcin, w pewnej chwili zaczął przecierać oczy, jakby chciał lepiej widzieć, a potem zaczął mówić, ze staje mu przed oczyma ogień wojny. Siedlce płoną i z tych gruzów będzie zbudowany kościół w Hołubli.