HOŁUBLA

ZDJ. ARCHIWALNE

AKTUALNOŚCI

tam gdzie jest nasz dom

Hołubla nasz dom

HOŁUBLA

Hołubla historia
Hołubla Paprotnia

Dzień dobry,

 

Brat mój od wielu lat prowadzi dość dużą Pasiekę „Pod Jesionami”, która zlokalizowana jest zarówno w Hołubli, jak i na okolicznych terenach leśnych.

W tym roku Pszczółki bardzo się postarały i dzięki temu istnieje możliwość sprzedaży Miodku na większą skalę.

 

Oferujemy Państwu wspaniały, 100% naturalny MIODEK wiosenny zbierany na przełomie maja/czerwca 2022 r.

Jest to miód WIELOKWIATOWY, z przewagą rzepaku i mniszka lekarskiego.

 

Słoik 1,2 kg, cena - dogadamy się :) 

 

O jakości nie będę pisać, ponieważ natura nie potrzebuje dodatkowej reklamy. Spróbuj, a sam docenisz walory produktu i jego wartość. 

 

Odbiór w Hołubli, ul. Unitów Podlaskich 22 lub dostarczenie poprzez kontakt na mail: info.holubla@wp.pl

Opcjonalnie telefon do Pana Pszczelarza:

+48 691 843 575 :)

MARTYROLOGIA UNITÓW Z HOŁUBLI

(pisownia oryginalna)

 

Praca niniejsza „Martyrologium Podlasia przesłana została do Krakowa w 1883 r. i oddana w pewne ręce, z przeznaczeniem takowej do druku. Lecz osoba opiekująca się tym manuskryptem, umarła nagle, wskutek czego i manuskrypt zaginął, tak, że pomimo usilnego starania właściciela, poszukującego swojej pracy, przez 22 lat nie mogła być odszukaną. W końcu roku zeszłego, pewien szanowny literat, przeglądając biblioteki i skrypta, przypadkiem, wśród papierów znalazł owo „Martyrologium", a przekonawszy się że to jest nasza zguba, łaskawie zawiadomił nas o swojem odkryciu.

Lecz, gdy wstąpiliśmy dziś w inne, jaśniejsze czasy życia, w których owo straszne apostolstwo schizmy, ze swojem nieodstępnem martyrologium, należy już do wspomnień historyi, przedstawiało się nam poważne pytanie, czy warto odgrzebywać to, co było niegdyś, lecz dziś nie jest; czy łzawe i bolesne wspomnienie przeszłości, nie zaćmi tej jutrzenki swobody religijnej, która dziś wschodzić poczyna nad nami; wreszcie, czy przyda się na co z bieżącym rokiem radość ducha, jakby jego zmartwychwstania i nowego życia, łączyć ubiegłe a straszne owe lata męczarni, konania i śmierci? Odpowiedź na to nie tylko nasza, ale i wielu ludzi dobrze myślących wypadła twierdząco. Bo jak ten, co przebył i przecierpiał ciężkie zawieje i mrozy, gdy się doczeka nagłej zmiany aury, ciepłej rosy Nieba, pogody i słońca, wspominając swoje ciężkie czasy, lepiej jeszcze ocenia to dobrodziejstwo, jakie posiadł, i sercem dziękczynnem zwraca się ku Bożej łasce, która go otoczyła; tak podając światłemu Czytelnikowi nasze „Martyrologium", jesteśmy pewni, że przebiegłszy myślą i sercem karty jej, a nieraz uroniwszy i łzę współczucia dla ciężko prześladowanych braci, w sercu swojem gorące złoży Bogu dzięki, za udzieloną swobodę religii świętej, i wyznania takowej.

W 30-letni jubileusz śmierci. Święci Męczennicy Podlascy, przez krew dla Chrystusa wylaną i modlitwy swojej widać uprosili u Boga, dla braci swoich, łaskę tolerancyi religijnej.

1905 r., Podlasiak.

 

 

Powiat i dekanat Sokołowski.

Parafia Hołubla.

Parafia ta bardzo nieliczna, bo zaledwie 200 dusz unickich licząca, to prawie wioska jedna, składająca się z 26 gospodarzy, z których po odjęciu 7 łacińskich domów, pozostaje tylko 19 domów i rodzin unickich.

W 1867 roku, gdy naczelnik powiatu siedleckiego, podpułkownik Kaliński, przybył do Hołubli ze strażnikami, wójtem i pisarzami znieść organ cerkiewny, zebrała się parafia aby reformatorom religijnym stawić możliwy opór. Tu ich nahajkami i siłą zwierzęcą przekonano, że organu obronić nie są w stanie. „Dziękujcie Bogu, mówił naczelnik, że nie zmuszam was, abyście sami wynieśli organ, lecz my to robimy wyręczając was. Ze mną większe parafie nic nie poradziły, a wy mała garstka, śmielibyście mi stawić opór. Rok ten, za śpiewy polskie w cerkwi, wydarł parafianom, drogą kontrybucyi, 6.000 złotych.

W 1872 roku, w Listopadzie, gdy po wyrestaurowaniu cerkwi przez rząd i wyrzuceniu ołtarzy, obrazów, chorągwi parafialnych, zwieziono pod cerkiew nowy prawosławny prestoł, stoły boczne i rozmaite ikony. Parafianie widząc to uradzili przedsięwziąć możliwe środki, w celu niedopuszczenia, aby nowościami temi skalano świętość ich dawnej cerkwi. Więc wystąpili z prośbą do naczelnika powiatu, aby nietylko zakazał strażnikom wyśmiewać się z ich chorągwi, ołtarzy dawnych i obrazów, wyniesionych za cerkiew, lecz pozwolił im to, jako ich ojców własność i pamiątki, które oni zawsze mają w poważaniu i czci, wnieść napowrót i zachować w cerkwi. Kaliński odpowiedział im, że to wszystko co wyniesiono z cerkwi, polskie jest i buntownicze, a kto śmie za tern odzywać się i bronić, to się buntuje przeciwko cesarzowi i godzien jest kary.

Nic nie uzyskawszy, postanowili parafianie sami ukryć w cerkwi te przedmioty święte, nie jako dowody buntu przeciwko carowi, lecz przez cześć dla pamięci ojców swoich i tych dawnych świętości. Gdy naczelnik przybył do Hołubli ze strażnikami, kozakami i całą gminną kancelaryą i otworzywszy cerkiew, wyrzucać począł to wszystko, co parafianie wnieśli, nie szczędząc przytem w samej cerkwi dla polskich świętych i patronów obelg i wyrażeń, którychby ostatni, a bezrozumny pijak w karczmie nie śmiał powiedzieć, parafianie w liczbie 19-tu gospodarzy stanęli wtedy u drzwi cerkwi i nie pozwalali, aby w ich obecności wyrzucano ołtarze, obrazy i urągano ich wierze. Strażnicy ustąpili przed ludem zagniewanym, nie śmiąc w cerkwi rozbijać go, lecz Kaliński, gniewem uniesiony, wrzasnął, że rozkaz cesarski świętszy jest jak wszystkie cerkwie razem i kościoły i rozkazał kozakom i strażnikom swoim, aby „miatieżnikom“ w cerkwi dali naukę za bunt przeciwko carowi.

Wtedy kozacy i strażnicy rzucili się na 19 gospodarzy i powstał w cerkwi, w drzwiach świątyni i na cmentarzu taki krzyk, zamieszanie, szamotanie się, że rezultat byłby niepewny, gdyby naczelnik nie kazał strażnikom wziąć się do pałaszów, nahajek, porwać w rękę co tylko mogło się dostać i bić buntowników, chociażby do śmierci. Naczelnik rzuciwszy się sam pomiędzy lud, z drewnem w ręku, począł go rozbijać i kaleczyć po głowach. Za przykładem naczelnika strażnicy z kozakami rozgromili parafian i każdego przed cerkwią na rozkaz swojego wodza kładli i katowali. Wyrzuciwszy z cerkwi parafian i wszystkie ich świętości, strażnicy i kozacy poczęli wnosić swoje prestoły i ikony. Parafianie chociaż zbici i pokaleczeni napowrót stają do walki przede drzwiami świątyni swojej, zasłaniając ją od sprofanowania. „Tu pobijcie nas pierwej, wołali, a potem z cerkwią naszą zrobicie co zechcecie”. Na wściekły rozkaz naczelnika i przykład jego, poczęli bić kozacy i męczyć ludzi powtórnie i gdy oni pokrwawieni legli prawie bez duszy na cmentarzu swojej cerkwi, wtedy strażnicy za nogi poodciągali ich na drogę, na śnieg, wnosząc już bez przeszkody swoje religijne przybory i ozdoby. Na drugi dzień naczelnik zajął się spisaniem urzędowych protokołów i wszystkich 19 gospodarzy skazał na kontrybucyę, następnie grabił bydło, owce i gospodarskie sprzęty włościan i takowe w Siedlcach kazał sprzedawać żydom za bezcen.

Wszyscy gospodarze zbici, leżeli po kilka miesięcy, a wielu z nich utraciło swoje siły i życie. Po upływie pół roku, gdy parafianie przyszli do siebie cokolwiek, skazani zostali, jakby w dalszym ciągu kary do więzienia i Kaliński pilnował, jak drapieżny zwierz, postawiony na straży kryminału, aby przez pierwsze sześć dni nikogo nie dopuścić, co by więźniom za wiarę dał chleba kawałek, lub podał im wodę do picia.

W 1875 roku, w miesiącu Lutym, przybył do Hołubli z Siedlec ten sam Kaliński, naczelnik, zwołał wszystkich parafian z 19-stu domów, kazał im podpisać się na „utwierdzenie religii", i zapytał, czy chodzić będą do cerkwi i dzieci chrzcić po prawosławnemu. „Jożeli mi oświadczycie odmownie, to będę wiedział co dalej czynić", rzekł do zebranych.

Garstka parafian odpowiedziała mu, że ona ma religię już utwierdzoną przez Chrystusa, która do zbawienia doprowadzi ich bez żadnego innego dodatku, byleby tylko człowiek jej sam nie zepsuł i nie złamał odstępstwem od wiary i złemi postępkami. Więc kiedy ich religia jest dla nich najlepszą, nie myślą innej przyjmować i na nią podpisywać się.

„Ja mam z sobą moich apostołów-kozaków, rzekł Kaliński z szyderstwem, i gdy oni wam kości poobierają do czysta, wtedy poznacie czem jest wasza unicka religia i czy ona z waszym papieżem potrafi was obronić". To mówiąc przywołał stu kozaków i strażnikom kazał ich rozstawić i podzielić pomiędzy 19-stu gospodarzy na kwaterach. Na utrzymanie kozaka kazał włościanom składać dziennie pół rubla, albo go dobrze utrzymywać, dla konia zaś kozackiego kazał dostarczać codziennie 6 garncy owsa i siana ile tylko będzie potrzeba. W braku oznaczonej żywności w naturze, strażnicy dopilnować mają, żeby gospodarz za swoje pieniądze kupił to wszystko, a gdyby pieniędzy nie miał, licytować jego dobytek, owce, trzodę i za otrzymany stąd grosz dobrze utrzymywać kozaków i ich konie. Postój kozacki trwał przeszło miesiąc i co tydzień zjeżdżał naczelnik przekonać się, czy nie zapragną parafianie hołubelscy przyjąć prawosławie. Rozstrzygał przytem spory wynikłe pomiędzy kozactwem, a ludem. Parafianie skarżyli się na ogromne nadużycia kozaków, kozacy znowu, że nie otrzymują od włościan tego, co im się należy z rozkazu naczelnika. Kończyło się zawsze tern, że naczelnik z zadowoleniem chwalił samowolę kozaków i zachęcał tern samem do niesłychanych nadużyć, tak, że biedni parafianie w chlewkach kryć się byli zmuszeni z dziećmi razem i to wśród ciężkich mrozów, gdyż z kozactwem dzikiem, pijackiem a wyuzdanem, mieszkać w jednym domu było niepodobieństwem i grzechem. Po sześciu tygodniach takiego postoju stu kozaków na karku biednych 19-stu gospodarzy i po zupełnem ich materyalnem zniszczeniu, przybyły znowu naczelnik do wsi Hołubli i kazał parafianom zebrać się pod figurką murowaną, stojącą za wsią na krzyżowej drodze. Parafianie szli do wskazanego miejsca jak na śmierć, gotowi skonać przy krzyżu. Otoczyli figurę dokoła i  padłszy na kolana, modlili się gorąco, jak przed śmiercią, by Bóg w cierpieniach ich umacniał.

Podszedłszy naczelnik do ludu pod figurę zapytał go, czy się namyślił przyjąć „potwierdzenie wiary”. „Wielmożny Panie naczelniku! odpowiedzieli, wskazując na figurę. Ten Chrystus utwierdził już swoją wiarę na Piotrze świętym i następcach jego Papieżach, tej wiary nie odstąpimy, a przy tym krzyżu dziś nabraliśmy utwierdzenia znieść wszystko co rozkażesz. Możesz Wielmożny Pan kazać kozakom obłożyć nas drzewem wokoło tej figury i tak wysoko jak ten krzyż i zapalić go, a chętnie przy krzyżu wyzioniemy ducha, lecz odszczepieństwa nie przyjmiemy”.

Tych, którzy się odzywali, kazał Kaliński strażnikom wyłączyć od reszty parafian i dać po 100 nahajek, jako nagrodę za ich śmiałość. Naczelnik tej kary sam dopilnował, był obecny przy niej. Po kilka razy dziennie bito nahajkami tych biednych wyznawców i zawsze pytał ich zwierz Kaliński czy utwierdzenie wiary przyjmują? Tak przez sześć dni naczelnik trzymał wyznawców wiary i pytanie im jedno i to samo zadawał. W końcu już mu więcej nie odpowiadali, gdy pytał, lecz z płaczem klękali przy figurze i w głos modlili się do Chrystusa. Kaliński wściekał się ze złości, nie mogło mu się bowiem pomieścić w jego prawosławnej i ciasnej głowie, aby taka parszywa wioska, jak ją nazywał, taki mu zawzięty opór stawić mogła. Więc spróbował jeszcze pędzić lud po śniegu. Kazał mu rękami wśród mrozów zbierać śnieg z ogrodów i sypać go na drogi, oprócz tego kazał bić wszystkich bez miłosierdzia. Byli tacy z wyznawców, którzy w ciągu dwóch  dni dostali po 800 nahajów i w istocie ten tygrys dotrzymał słowa, ciało męczenników od kości odpadało i leżeli jak Łazarze na mroźnym dworze. Wszystko bydło zostało wyrżnięte w Hołubli. Stodoły, komory i spichlerze unitów zmarnowane i okradzione przez kozaków, świeciły zupełnemi pustkami, wszyscy z 19-stu gospodarzy ponieśli straty materyalnej za obronę wiary swojej i sumienia około 100.000 złotych.

W tym samym roku, ze wsi Hołubli, wzięto do więzienia siedleckiego wszystkich mężczyzn, a naczelnik Kaliński kazał pędzić kobiety do lasu z siekierami, rąbać drwa pod kotły kozackie, znosić i układać drzewo na wskazane miejsca, kopać ziemię lub siekierami ją rąbać. Wreszcie kazał kobiety wszystkie bez wyjątku bić i katować, sądząc, że słabe kobiety pozbawione przykładu i zachęty ze strony mężczyzn, jeżeli nie przyjmą prawosławia, to dzieci nie obronią przed chrztem jego schizmatyckim. Tak bito Apolonię Liss, matkę drobnych dziecię, i prawie konającą kazał zwierz Kaliński kozakom za nogi zacisnąć na jej podwórze, jak zdechłego psa. Postawił kozaków na straży, aby nikt nie przyniósł jej pomocy jakiej, lub wezwał lekarza, postawił i sołtysa z kozakami, aby pilnowali kobietę, żeby się nie zarżnęła, gdy jej dzieci chrzcić będą u popa, „bo te czarownice”, krzyczał Kaliński, „wolą życie sobie odebrać, jak dziecko ochrzczone przez popa karmić“. Biedna matka, okryta płaszczem sołtysa, leżała tak na śniegu całą noc. Nazajutrz wniesiono ją do domu i leżała z pół roku, zanim przyszła do jakichkolwiek sił. Dziecię jej ochrzczone po prawosławnemu natychmiast skonało z przerażenia i nędzy. Przestraszone, nie męczarnią swojej sąsiadki Apolonii Liss, lecz porwaniem jej dziecka do chrztu schizmatyckiego, cztery kobiety ze wsi Hołubli: Barbara Chódowiec, Maryanna Ghodowiec, Józefa Wojciukowa i Joanna Wojciukowa, postanowiły bronić się do ostatnich sił, a dzieci swoje do chrztu nie wydać. Więc nagotowały wrzącej wody, przygotowały popiołu, pozamykały się każda w swoim domu, jak żołnierz, co się z garstką swojej drużyny skrył do warowni, gotowe do obrony. Niewiele zapewne poradzą słabe kobiety przeciwko sile strażników, zobaczmy jednak, jak się bohaterki nasze bronić będą. Ponieważ drzwi domu silnie podparte i zawalone od wewnątrz, więc strażnicy wyrywają okna i chcą wleźć do chaty. Uzbrojona matka naprzód sypie im gorący popiół w ślepie. Strażnik zakrywa oczy ręką przed popiołem chcąc wleźć oknem, a matka kubkiem gorącej wody parzy ręce, twarz i kark nierzyjaciela. Wyrywają drugie okno chaty i z dwóch stron strażnicy włażą, lecz matka wrzącą wodą odpędza jednego i drugiego. Gorąca woda, jedyna broń słabej kobiety. Małem wiejskiem okienkiem niełatwo strażnik się wciśnie, na kominie ogień się pali, gorącej wody dość, odwaga matki zwiększa się wobec już przegranych 3 ataków nieprzyjaciela. Jest oprócz tego nóż, siekiera, to do obrony zagrożonego domu i dzieci wystarczy przy Bożej pomocy. Wobec tej wyzywającej odwagi dzielnych kobiet i broni ich, głupieją strażnicy i myślą już odstąpić od zamiaru zdobycia chaty, tern więcej, że w czterech domkach takie same ataki i również odparcie ich ze strony innych zamkniętych w nich kobiet, broniących swoje dzieci przed chrztem schizmatyckim. Najstarszy strażnik wpada wreszcie na koncept. Rozkazuje strażnikom leźć po drabinie na dach, kozakom ze studni wodę czerpać i podawać ją siedzącym na dachu strażnikom, tym zaś przez dymnik lać wodę do chałupy, gasić rozpalone na kominie ognisko i zalewać wrzącą wodę w garnkach. Tak pozalewawszy ogień, poczęli strażnicy znowu włazić przez okna do chałupy, lecz kobiety broniły się zasypując im oczy solą, piaskiem, pozostałą lejąc wodę, rzucając kamienie i puste garnki. W końcu, gdy im i tej broni zabrakło, z siekierą lub nożem w ręku broniły im wejścia przez okno. Zmęczone wreszcie i ustałe bohaterki próbują jeszcze ostatniego ratunku. Schwyciwszy niemowlę z kolebki i wziąwszy z sobą nóż lub siekierę, co prędzej z bronią tą i dzieckiem włażą w chlebny piec, gotowe tam bronić się i walczyć do ostatka, jak lwice w swej kniei. Strażnicy wszedłszy przez okno do izby, poczęli leźć w piec, aby matkę lub dziecię jej stamtąd wyciągnąć, lecz okazało się to niepodobieństwem, gdyż kobiety siekierą raniły ich po głowie, po uszach i rękach. To znowu próbowali strażnicy nogami leźć w piec, lecz kobiety przerzynały im cholewy butów i raniły nogi napastników. Wtedy strażnicy owijali głowy poduszką lub workiem i tak próbowali wsunąć się do wnętrza pieca, lecz kobiety nożem przebijały poduszki, kaleczyły zbójców po szyi, po głowie, tak, że z krzykiem a przekleństwem napastnicy zmuszeni byli odchodzić od pieca. Spróbowano wreszcie rozbijać piece i przez wyłom wydobyć matkę z dzieckiem, lecz zaledwie zrobili otwór, ujrzano w nim głowę dziecięcia i matki oświadczającej, że ją żywo nie wezmą, bo w kurzu i piasku udusi się razem z dziecięciem swojem. W końcu strażnicy przynieśli ze wsi bosaków, to jest haków na długich drągach, używanych w czasie gaszenia pożaru i jak istne dyabły, hakami tymi szarpali odzież i ciało biednych kobiet i poranione te męczenniczki, wśród przeraźliwego krzyku, płaczu i jęków boleści, wyciągali z pieca. Cóż to był za jęk znowu a rozpacz tych matek nie szczęśliwych, gdy przez strażników zbite i skrępowane powrozami leżały na ziemi i własnemi oczami patrzyły, jak szatani ci wydobywali niemowlęta ich z pieca i wynosili je do popa ochrzcić. Po odjeździe strażników z dziećmi, wpadają sąsiadki do domów męczenniczek, rozcinają sznury, któremi były skrępowane i z niemi razem biegną do cerkwi wyrwać dzieci z rąk oprawców, lub przekleństwem schizmy jak dyabła, zaprotestować przeciwko zbrodni nadużycia sakramentu. Przybywszy kobiety pod cerkiew, znalazły drzwi zamknięte i gdy dzieci swoje usłyszały w cerkwi płaczące, poczęły kijami i kamieniami rozbijać drzwi cerkiewne, a na popa i zbrodniarzy Bożej pomsty wzywać. Dwie kobiety zemdlały, słysząc dolatujący je z cerkwi płacz dzieci. Z cerkwi nikt nie wyszedł ani się odezwał, pop zaś lękał się wpuścić kobiety, aby nie sprofanowały mu jego roboty, około której prędko się uwijał. Po ochrzczeniu dzieci, strażnicy wypadli bocznemi drzwiami z cerkwi i nahajkami rozpędzali kobiety. Dzieci im jednakże nie pokazano, strażnicy z kozakami odnieśli je matkom do domów ich i odbitemi oknhmi wrzucili do chaty. Wśród scen barbarzyńskich powtarzających się na Unii, jeżeli dorośli ludzie umierali wycieńczeni nędzą, głodem i tyranią schizmy, to cóż mówić o dzieciach unickich, zwłaszcza niemowlętach, pozbawionych nie tylko pokarmu matki, lecz i często kawałka wodą rozmiękczonego chleba. Marło to więc z głodu biedactwo również jak i matki ich męczenniczki. Pomarli śmiercią męczeńską następujący włościanie z Hołubli:

Jan Łopaczuk, starzec, zostawiwszy sześcioro dzieci i żonę, umarł z pobicia.

Teodor Wojciuk, starzec 70-letni, pobity ciężko i uwięziony, zachorował w kryminale i gdy go odwieziono do domu, w tydzień zakończył życie męczeńskie, modląc się ciągle, aby Pan Bóg cierpienia jego policzył i przyjął jako zadośćuczynienie za grzechy.

Mikołaj Klioniuk, po okropnem zbiciu przez naczelnika Kalińskiego i strażników, był wleczony przez całą wieś za nogi, leżał ciężko chory jak Łazarz przez dwa lata i życie męczeńskie zakończył.

Jan Liss, ciężko pobity zachorował w więzieniu, następnie odesłany do domu, wkrótce skonał w okropnych boleściach.

Pawel Wilgórski, staruszek lat 75, zbity okrutnie, zakończył życie męczeńskie, prosząc, aby kości jego, kobiety same pochowały na cmentarzu bez udziału popa.

Wszyscy mężczyźni z Hołubli wywiezieni zostali w dzikie stepy rosyjskie za swoją godną najwyższego uwielbienia stałość w wierze i śmiałość, z jaką bronili swojej religii, i w więzieniu będąc oświadczali, że po powrocie do domów natychmiast z cerkwi swojej wyrzucą wszystko, co tylko znajdą w niej prawosławnego. Oto nazwiska ich:

Paweł Chodowiec, zostawił siedmioro dzieci.

Michał Andrzejuk, dwoje dzieci i ojca 90-letniego starca.

Jakób Jarominiuk, pięcioro dzieci i żonę.

Stefan Korabien, dwoje dzieci i żonę, a także rodziców bardzo starych.

Karol Radczuk, siedmioro dzieci i żonę.

Wawrzyniec Łopaszuk, pięcioro dzieci i żonę.

Wincenty Chodowiec, dwoje dzieci, żonę i ojca starca.

Paweł Chodowiec, pięcioro dzieci i żonę.

Jan Borsuk, zostawił jedną córkę i dwóch synów dorosłych, którzy stawali w jednym roku do popisu wojskowego i jednocześnie, wbrew istniejącemu prawu, wzięci zostali obaj do wojska. Jan Chodowiec, sześcioro dzieci, żonę i ojca lat 90.

Mateusz Chodowiec, dwoje dzieci i żonę.

Józef Ogrodniczuk, jedno dziecię, żonę i matkę staruszkę.

Andrzej Klimiuk, troje dzieci i żonę.

Jan Klimiuk, dwoje dzieci i żonę.

Piotr Zabuski, dwoje dzieci, żonę i ojca starca.

Mateusz Chodowiec, czworo dzieci i żonę.

Wawrzyniec Wojciuk, troje dzieci żonę i matkę staruszkę.

Marcin Wojciuk, pięcioro dzieci i żonę.

Tomasz Śielich, pięcioro dzieci i żonę.

Konstanty Sielich.

Jan Trochimiuk.

Szymon Jaszczuk.

Wszyscy ci męczennicy i wyznawcy za wiarę świętą, nietylko byli bici nahajkami, nietylko broczyli się we krwi i ciało ich odpadało od kości, lecz po całem ciele swojem i na twarzy okryci byli tak strasznymi sińcami od pobicia, że po trzech miesiącach zaledwie można było rozpoznać ich podobieństwo do ludzi. Felczerzy z litości zszywali im usta, poranione i poszarpane twarze, przyszywali poderwane uszy, nosy, prostowali wybite szczęki.

Piotr Wołosiuk, Jan Bokowiec, Kazimierz Chodowiec, Jan Ogrodniczuk, pozostali wprawdzie we wsi, lecz są kalekami, więcej leżeli niż chodzili, a do 1880 roku ani jeden z nich nie żył.

 

STRONA GŁÓWNA

Masz pytania ?

Napisz do nas

facebook
Hołubla

Obserwuj nas